top of page
Zdjęcie autoraAdam Czajkowski

SZLAK GRANICZNY ZŁOTY STOK - NIEMOJÓW

Przebiegliśmy 90 km. Nie dostaliśmy medali, ani braw. Nikt na nas nie czekał i nikt nam nie pomagał. Garstka osób wiedziała, co biegniemy.

Tak wygląda pokonywanie szlaków self-supported. Nagrodą jest sam szlak, niesamowite widoki i satysfakcja z pokonania trasy, którą w danej chwili rozumiemy tylko my.


Sudety Wschodnie. Niemojów. Spotykamy się tam ok 3 w nocy, zostawiamy jedno auto, a drugim wyruszamy do Złotego Stoku.

Przez najbliższe 18 godzin nasze oczy będą wypatrywać zielonych znaków szlaku. Góry Złote - Góry Bialskie - Masyw Śnieżnika. Trzy szczyty w Koronie Gór Polski: Kowadło, Rudawiec, Śnieżnik. Puszcza Śnieżnej Białki - obszar zwany Bieszczadami Dolnego Śląska.


W Sudetach znajdziecie dwa zielone Szlaki Graniczne - oba warte uwagi biegaczy. W zachodniej i środkowej części Sudetów mówimy o szlaku Szklarską Poręba - Wałbrzych lub Słonecznik - Tłumaczów. W części wschodniej mówimy o szlaku Złoty Stok - Niemojów lub szlaku Kurierów Solidarności Bardo - Niemojów.


Nasz szlak rozpoczyna się w samym centrum Złotego Stoku. 29 lipca o 4 rano pojawiliśmy się tutaj z szalonym pomysłem pobiegnięcia całego Szlaku Granicznego. Zegarki pokazują nam 86 km i 3000 m przewyższenia do pokonania. Kończąc szlak chwilę przed północą w Niemojowie, mamy na licznikach 90 km i 3500 m przewyższenia.


Poniżej nasze refleksje spisane w formie luźno przeplatanych wypowiedzi obojga biegaczy.


Adam:

Dla mnie to szczególny rejon Sudetów. Tutaj zaczęła się moja przygoda z górami. Pierwsze 10 km trasy, to zdobywanie wysokości w Górach Złotych w masywie Jawornika i podbieg na Borówkową (900 m). Bardzo lubię w tym szlaku klimat przenikania się kultur polskiej i czeskiej. Na Borówkowej zazwyczaj odpowczywa wiele osób wędrujących tędy z obu krajów, jednak my jesteśmy tutaj tak wcześnie rano, że nie ma żywego ducha.

Większa część tego szlaku, to widoki po lewej na czeskie, po prawej na polskie części Sudetów. Obszar Borówkowej otwiera widoki na czeskie Rychleby. Po polskiej stronie w tej części króluje Jawornik Wielki.


Widok na Rychlebskie Hory

Kasia:

To nie był mój pierwszy bieg w formule self-supported, ale pierwszy raz z kimś. Zaufałam Adamowi na tyle, że nie wgrałam nawet tracka w zegarek 😉 Pierwsze kilometry to dla mnie rozbudzenie i rozgrzanie, a z tyłu głowy myśli, czy może dla mojego kompana to nie jest zbyt wolne tempo. Szybko jednak wyrzucam te głupotki z głowy, bo przecież razem się na to zdecydowaliśmy i przypominam sobie, że na takim biegu może być różnie. Podejście na Borówkową przywołało wspomnienia Złotego Maratonu, czyli totalnych początków mojego biegania. Wtedy jeszcze bardziej doceniłam też to, że mój kompan doskonale zna te rejony, bo dzięki historii opowiadanych w trakcie dowiedziałam się wielu ciekawostek i jeszcze bardziej "przykleiłam się" do tego biegu. Zaczynało świtać, a to jest mój ulubiony moment na biegach.


Adam:

Nasz bieg długo utrzymywał się w komforcie, nabieraliśmy rozpędu. Ten potencjał bardzo nam się przydał w zderzeniu z Kowadłem (989 m). To podejście zmusiło nas do refleksji, że prognoza pogody, zapowiadająca pochmurny dzień, jest już mocno nieaktualna. Zrobiło się duszno. Bardzo duszno. Po dwudniowych opadach w słońcu wszystko zaczęło parować, a my tak sobie w tych oparach biegniemy i zastanawiamy się, czy będzie jeszcze większa lampa.


Kasia:

Pogoda w pierwszej części biegu nie pomagała. Duchota to jedno, ale po nocy było sporo rosy, która mocno zaczęła wdzierać się do naszych butów i skarpet. Humory nadal dopisują, motywacja nie spada i biegniemy. Jest pięknie!


Adam:

Po schłodzeniu się w Białej Lądeckiej (szlak zahaczył o górne partie Bielic) wkraczamy w Puszczę Śnieżnej Białki. Mówią, że to jedna z najpiękniejszych części Sudetów. Liściasta puszcza jaworowo-bukowa. 150-letnie drzewa pokazują, jak mogła wyglądać Puszcza Sudecka przed zachłanną interwencją człowieka. Metamorficzne skały rozrzucone pośród tych lasów dopełniają magii. Naprawdę wyjątkowe miejsce, w które mogę wracać bez końca.


Kasia:

Bielice, to tam stwierdziłam, że zmienię skarpetki i w tym momecie wiem, że to była najlepsza decyzja w trakcie tego biegu. Piękne jest też to, że ta część szlaku jest praktycznie pusta. Co nie znaczy, że było cicho, Adaś przecież cały czas opowiadał swoje historie i ciekawostki dotyczące szlaku. Bardzo charakterystyczna dla tego fragmentu trasy jest ogromna ilość zieleni, a to sprawia, że lepiej się oddycha. Mniej czuć, jak temperatura idzie do góry.


Adam:

Kolejno dwa szczyty Korony Gór Polski #KGP Rudawiec (1106 m), a następnie Śnieżnik (1425 m) dały nam się mocno we znaki. To mocne akcenty tej trasy. Dla mnie te podejścia były początkowo bardzo przyjemne. Należę do niewielkiej grupy biegaczy, którzy wolą podejścia niż zbiegi. Na Śnieżnik docieram jednak mocno sfilcowany i uważam, że zabrakło nam krótkiej regeneracji przed tym kluczowym podejściem. Mieliśmy zaplanowany postój w schronisku i napieraliśmy z myślą, że dopiero tam zluzujemy. Ale obciążenie wynikające z upału dało się we znaki. Dopiero burza, która zastała nas po zejściu ze Śnieżnika - akurat byliśmy w schronisku - cudownie oczyściła powietrze.


Wyłonił się Śnieżnik

Kasia:

Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy Śnieżnik mnie tak psychicznie i fizycznie nie wykończył. Jakieś 4 km przed schroniskiem skończyła nam się woda. Obojgu. Ale napieraliśmy dzielnie do przodu, żeby jak najszybciej zbiec do schroniska. Marzyłam o zupie i czymś zimnym do picia. Nie spodziewaliśmy się tylko, że jak usiądziemy przy stoliku, zacznie lać. Dosłownie ściana deszczu. Mogliśmy na spokojnie zjeść, uzupełnić zapasy wody i na chwilę zdjąć buty. Na szczęście ulewa nie trwała długo.


Adam:

Po wyjściu ze schroniska, w którym były godziny szczytu uderzyło nas wreszcie chłodne powietrze. Różnica temperatur była spora i mobilizująca. Teraz czekał nas odcinek przez Mały Śnieżnik (1326 m) i Trójmorski Wierch czyli Klepacz (1145 m), szczyt który łączy zlewiska trzech mórz: Bałtyckiego, Północnego i Czarnego. Niesamowite miejsce! Ten odcinek trasy to był dla mnie czas dłużyzn i totalny autopilot. Trzymałem się Kasi, która była właśnie w mocy i przytomnie kontrolowała mapę. Zauważyłem, że Kasia ma potencjał do biegów ultra. Im dalej, tym bardziej skupiona i rozważna. Moja przytomność wróciła po trudnych 10 km. Wróciła też totalna radość biegania. Cieszyłem się bardzo tym, że mimo ponad 60 km w nogach, ciągle była moc. I tak było do końca.

Trójmorski Wierch 1145 m

Kasia:

Zupa pomidorowa niczym bajkowy sok z gumijagód dodała mi energii i czułam, że mogę napierać. Wiedziałam natomiast, że Adam ma problem ze stopami, więc leciałam z przodu jednocześnie kontrolując, czy żółta kurtka jest za mną. Droga na Trójmorski Wierch jest moim zdaniem piękna i po Śnieżniku tutaj znowu mogliśmy odpocząć od ludzi. Wiedziałam też, że czekają nas już delikatne pagórki, ale trochę martwiłam się o kompana, co jakiś czas pytając "I jak?". Nie było mowy o rezygnacji, ani zmianie planów, wiedziałam, że musimy dobiec do Niemojowa, bo tam czeka auto.


Adam:

Ostatnie 20 km tego szlaku prowadziło przez łąki i pola, częściowo przez zagajniki. Zachodzące słońce sypało złotem na nas i na te krajobrazy. Lecieliśmy skupieni. Co prawda nie było już technicznych trudności górskich - kamienia i korzeni, ale łąki potrafią nieźle zaskoczyć nierównościami, które są schowane pod grubą warstwą zieleni. W końcu przyszła ciemność. I skupienie oraz konkretna robota biegowa, przyniosła rezultaty - zostało 4 km asfaltu xD. Totalny luz! :)


Czas biegu: 18h 27' 44''


Kasia:

Oj tak, to zachodzące słońce na polach powodowało, że co chwila pod nosem mówiłam do siebie WOW! I pewnie kilka razy na głos, że jest pięknie. Dobrze, że Adam ma głowę na karku i czołówkę jednak wrzucił do plecaka, bo moja została w schowku w aucie. Końcówka tego szlaku była totalnie dzika - krzaki, liście i cisza. Według mnie szlak był naprawdę trudny. Nie miał wielu biegowych momentów, na zbiegach duża ilość kamieni i korzeni uniemożliwiała rozpędzenie się, a też nikt nie chciał się tam połamać. Bieganie z kimś na tak długim dystansie to dla mnie nowe doświadczenie, ale bardzo cenne. Teraz nie pozostaje nic innego, jak szukać kolejnych wyzwań!


Adam:

Dla mnie to był ciekawy i wymagający szlak. Miał sporo niebiegowych odcinków, które rozciągnęły czas i stały się próbą cierpliwości. Zarwana nocka dała o sobie znać, miałem potężny kryzys po wyjściu ze schroniska, w którym ogromny tłok zabrał nam ponad godzinę. Mój dodatkowy problem, to stopy. Nigdy, przenigdy nie miałem z tym problemów, nawet podczas wielodniowych wyryp w Alpach. A tutaj dojechałem sobie stopy koncertowo i ostatnie 30 km to po prostu ból przy każdym kroku. A jednak oceniam całość bardzo na plus. Potrzebowałem konkretnego górskiego wyzwania. Cieszyłem się każdym metrem przewyższenia i niesamowitym klimatem Masywu Śnieżnika, który dla mnie jest wspaniałym, pełnym dobrych wspomnień miejscem. Chętnie wezmę na siebie kolejne wyzwania w tym rejonie. A wnioski z tego biegu - to kolejna cenna lekcja!

 

Chcesz dołączyć do zespołu pracującego przy niesamowitym biegu ULTRA TURNICKI?



193 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

WIANUSZEK 17KM

Comments


bottom of page